wtorek, 17 listopada 2009

Życie walką jest

Dawno tutaj nie pisałam, już będzie z miesiąc. Niestety albo nie umiałam się wyrobić z czasem żeby coś napisać, albo wena mnie opuściła lub internet jak na złość mi akurat nie działał (coś ostatnio mi szwankuje). Jednak postanawiam się poprawić, żeby przez tak długi okres czasu nie pisać :)
Długo myślałam o czym by tu napisać, na pewno nie marudzić :) A propos marudzenia, postanowiłam coś z tym zrobić i skończyć z moim ciągłym narzekaniem i czarnymi myślami. Nie jest to niestety łatwe przy moim zaawansowanym pesymizmie, ale nie niemożliwe, da się to w małym bo w małym stopniu wypracować. Parę miesięcy temu jakby mi ktoś to powiedział to bym go wyśmiała. A jednak patrząc z perspektywy tych sześciu miesięcy jestem inną osobą, a udało mi się trochę zahartować przez tą moją pracę i inne zdarzenia które przyniósł ten rok, na początku byłam przestraszoną pełną czarnych myśli w każdej chwili gotową uciec z płaczem Anią, a teraz jak mi powiedziała moja szefowa zrobiłam siedmiomilowy krok. Gdy tak się nad tym zastanowiłam to ma rację, nawet tego tak na prawdę nie zauważyłam. Gdy mi mówili na początku, że można zmienić swój charakter to się w duchu śmiałam, że niby ja, chyba mnie nie znają, że długo tam nie wytrzymie, góra do końca wakacji, a jesteśmy już za połową listopada. Nawet nie wiem kiedy ten czas minął. Ale wypracowałam sobie sposób, wcale nie taki łatwy jak dla takiego pesymisty jak ja. Gdy mam zły dzień to nie załamywać się totalnie i z tymi samymi złym nastawieniem iść kolejnego dnia do pracy, że też znowu będzie źle. Wręcz przeciwnie staram się myśleć, że dziś może akurat będzie dobrze, będzie to lepszy dzień i gdy nawet tak nie jest to łatwiej jest to znieść, człowiek się wtedy nie załamuje, nie kumuluje tego w sobie co potem w konsekwencji gdy z dnia nadzień mamy to samo czarne podejście ciągnie nas w dół z którego potem nie da się wyjść. Gdy mam całe dni zajęte, że czas ucieka mi za palcami, to nie myślę sobie, że nie mam na nic czasu, przecież tak nie jest, mam tylko tak czas zaplanowany, że nie marnuje go na głupoty i w końcu wiem, że wykorzystuje go w pełni. Nie jest to dla mnie łatwe żeby myśleć pozytywnie ale da się to zrobić, nie zawsze to wychodzi ale im bardziej się staram tym lepiej skłonić się ku tym pozytywniejszym myślom. Niestety nie wychodzi mi to zawsze, mam oczywiście słabe dni, ale nie jest to co kiedyś, codziennie byłam zdołowana, wkurzona na wszystkich, a przede wszystkim na siebie Nawet ostatnio nie pamiętam kiedy byłam tak naprawdę totalnie wkurzona jak kiedyś. Staram się również nie myśleć o kolejnych dniach i na zapas się martwić, żyć tylko tą chwilą która jest, a co przyniesie kolejny dzień tym będę się martwić jutro. Tak tylko zadręczam siebie i innych. Nie watro marudzić, chociaż jak to pewna osoba powiedziała, że najłatwiej jest marudzić i gdy się nad tym zastanowiłam, to ma rację. Marudzenie wychodzi najlepiej, wchodzi szybko w krew, a przy tym się człowiek męczy i przy okazji dręczy tym innych dookoła, najlepiej stwierdzić, że się takim już po prostu jest i nic z siebie nie dać i tylko marudzić. Zawsze czułam się zmęczona, myślałam od czego, a to od tego ciągłego narzekania, zadręczania się czarnymi myślami. Od czasu gdy staram się inaczej myśleć i nie zadręczać nie czuję tak już tego zmęczenia. W końcu życie walką jest i to od nas zależy jak będziemy z nim walczyć, z pozytywniejszym nastawieniem jest o wiele łatwiej i to co wydaje się nam nie do przeżycia co przekracza nasze możliwości i tak jakoś przeżyjemy, a przy tym się tylko hartujemy. Do takich przemyśleń ostatnio skłoniła mnie pewna informacja którą usłyszałam przez przypadek w wiadomościach, dotyczyła ona pożaru domu w którym niestety zginęli ludzie. Zaraz przypominał mi się nasz pożar i to że tak niewiele brakowało, żebyśmy stracili cały dom albo i nawet życie. Mimo, że akurat za parę dni mija osiem miesięcy od pożaru, mam już nowy dach zrobiony to i tak przynajmniej raz w miesiącu śni mi się ten pożar tylko niestety nie kończy się on tak dobrze bo albo cały dom stoi już w płomieniach a ja się temu przyglądam z przerażeniem albo nie mam szans się już wydostać z tego domu, budzę się wtedy oblana zimnym potem i budzi się mój niepokój. Może po coś mi się to śni, aby mi uświadomić, że tak na prawdę nie mam na co narzekać, jestem zdrowa, mam dach nad głową. W końcu każdy ma jakieś problemy, tylko zawsze widzimy je u nas, a na innych nie zwracamy uwagi, a czasami mają większe od nas i potrafią optymistycznie podejść do życia i się nim cieszyć. Uczę się dostrzegać te małe chwile szczęścia i się nimi cieszyć i na nich skupiać swoja uwagę. W końcu Bóg daję nam taki bagaż który zdołamy unieść, a czasem wolimy zaraz zrezygnować i narzekać niżeli spróbować go unieść, a nie jest on wcale taki ciężki na jaki wygląda...
Kończę tą moją chaotyczną notkę i proszę trzymajcie kciuki abym wytrwała w tym moim postanowieniu, oczywiście optymistą się nie stanę, ale żebym była przynajmniej pesymistką która potrafi myśleć optymistycznie i nie tylko siebie i innych dołować potrafi.

Na koniec jeszcze optymistyczna piosenka, którą słucham gdy zaczynają mnie nachodzić moje czarne myśli, przypomina mi by nie uciekać przed życiem.




"Jeśli będziesz sam
Gdzieś w połowie swojej drogi
Nie załamuj się - uwierz mi
Znów poczujesz wiatr
On uniesie skrzydła Twoje
Jutro skoro świt - bądź gotowy, bo to Twoje dni..."

Brak komentarzy: