poniedziałek, 27 października 2008

Opowieść o Taj Mahal

Prawie wszyscy wiedzą, że mam bzika na punkcie Indii, tak więc podczas moich poszukiwań itp. rzeczy na temat tego pięknego kraju i filmów Bollywood znalazłam piękna opowieść o Taj Mahal. Nie mogłam się oprzeć aby jej tutaj nie zamieścić. Tak więc, jeśli ktoś ma czas i ochotę (bo jest tego sporo) to zapraszam do jej przeczytania. Warto bo to naprawdę śliczna opowieść.



..." Na początku była miłość.
Oczy Szachdżachana spotkały wzrok Mumtaz Mahal i znalazły w nich owo potwierdzenie, jakie kochająca kobieta daje mężczyźnie tylko w jednym przypadku. Czuł ciepło jej oddechu, czuł słodycz wlewającą się w serce i napływ sił tytana. Dłoń dotknęła brzucha małżonki, znajdując jego krągłość. Była przy nadziei. Po raz czternasty.
Minęły miesiące, lecz dzień porodu nie stał się, jak oczekiwali, kolejnym dniem radości z nowego potomka. Mumtaz Mahal, Ozdoba Pałacu, dając ponownie życie dziecku, tym razem nie ocaliła swego. Umarła w roku 1040 hidżry. W Europie był to rok 1630. Działo się to w Burhanpur, mieście oddalonym o osiemset kilometrów od Agry. Transport zwłok zajął trzy miesiące, znacznie dłużej niż potrzebowały włosy Szachdżachana, by zmienić barwę z kruczej czerni na biel pałacowych gołębi. Władczynię pochowano skromnie. Miejsce jej ostatecznego spoczynku było w tym dniu zaledwie pozbawionym formy postanowieniem złamanego serca.
"Kocham ją nadal, choć nie żyje. Czym zapełnić tę pustkę, czym rozświetlić ciemność? Chcę być przy niej także i po śmierci. Zbuduje mauzoleum, które przyćmi wszystko, co do tej pory znano!" - tak myślał Szachdżachan. Legenda mówi o egzaminie, jakiemu poddano architektów ubiegających się o zlecenie budowy grobowca.
Szachdżachan odrzucił wszystkich zbyt gorliwie dopytujących się o jego wyobrażenia co do przyszłej budowli, mówiąc, że najwidoczniej nie wiedzą, co to znaczy cierpienie. Tych, którzy pozostali, kazał o świcie zaprowadzić na brzeg rzeki. Każdemu wręczono po ciężkiej, złotej monecie i polecono na dany znak wrzucić ją w nurt Jamuny. Tylko jeden się nie zawachał. Nim na wodzie wygładziły się koła i przebrzmiał złoty plusk, Szachdżachan skinął na niego dłonią. Nie mógłby bowiem znieść człowieka liczącego się z kosztami, kiedy chodziło o dzieło życia.

Gdy projekt był gotowy i pracowano nad kształtem kopuły, Szachdżachan zażądał konstrukcji lekkiej, niejako unoszącej się w powietrzu. Zagadnięty o kształt, obnażył młodą niewolnicę i w odpowiedzi położył dłoń architekta na jej obfitej, pełnej piersi.

Ci, którym braki umysłu nie pozwalają zaspokoić się historią prawdziwą, głoszą że Szachdżachan po zakończonej pracy kazał wydłubać oczy i obciąć dłonie majstrom, by nigdy nie stworzyli nic równie wspaniałego. To nieprawda. Kłamstwem jest również, że pragnął zbudować dla siebie drugi Tadż Mahal, z czarnego marmuru, po przeciwnej stronie rzeki. Prawda o nim to historia o władcy, który z biegiem lat stawał się coraz bardziej łagodny i sprawiedliwy, jakże inny od swych krwiożerczych poprzedników i okrutnych następców. Samotny w swej dobroci, niepocieszony w żalu.

Miłość zmącona śmiercią zamienia się w cierpienie. Cierpienie znajduje swe ujście w idei, ta zaś staje się planem. Architekt Ustad Isa z dalekiego miasta Sziraz pada raz po raz na kolana i wznosi modły w kierunku dalekiej Mekki. "Dzięki Ci, Allachu! Zawsze marzyłem o takich środkach, by nadać kształt moim wyśnionym konstrukcjom. Nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Marmur z Radżasthanu, włoscy sztukatorzy, majstrowie z Indii i Persji. Posłuszne narzędzia w moim ręku. Koniec zabijania polotu myśli skąpstwem władców. Szachdżachan nie liczy pieniędzy, dlatego będzie sławny na wieki. A ja, ja... wreszcie otrzymam moją szanse! Obraz absolutnej doskonałości, wizja z marmurowych nici stanie się rzeczywistością, budowlą nad brzegiem Jamuny, zaklętą w marmur pieśnią na cześć miłości. Dzięki Ci, Allachu!"

Do gaszonego wapna i mielonej cegły dodawana jest mąka, cukier, soczewica i guma. (Te same składniki w tych samych proporcjach używane są do dzisiaj przez konserwatorów). Słonie i wielbłądy zwożą marmurowe płyty z dalekich stron. W cieniu pracują rzeźbiarze, murarze wspinają się na bambusowe rusztowania. Wryte na zawsze w biel marmuru pozostają: turkus, granat, jadeit, agat, koral, lazuryt, onyks, krwawnik, malachit, jaspis.
"Rozumiem Twój smutek" - pocieszał przyjaciela jeden z kamieniarzy. "Sam spędziłem życie, budując ten grobowiec. Ona umarła jedna, a z naszej rodziny już trzech dało życie. Teraz mówisz, twój brat. Jak wielu jeszcze Allach pisał ten los? Praca nas zabija, podatki zabierają resztki tego, co posiadamy. Jeśli potrwa to dłużej, biada nam wszystkim..."

Tysiące robotników pracuje już ponad piętnaście lat. "Mój ojciec zwariował... Zrujnuje doszczętnie kasę państwową" - oburzał się Aurangazeb, następca tronu. "Zrujnuje? Już dawno to uczynił. Tylko patrzeć, jak lud się zbuntuje. To doprawdy dziwne, że wytrzymują tak długo. Teraz, kiedy pozbyłem się już trzech moich braci, muszę, o tak, muszę usunąć tego szaleńca. Gdy grobowiec będzie gotowy, kto wie cóż jeszcze wymyśli? Zresztą władza i tak należy do mnie. Do mnie! Do mnie! Do mnie."
Do budowy fundamentów używano cegieł maczanych w gorącym tłuszczu, by zapewnić ich trwałość w mokrym gruncie. Podobno główny architekt uciekł wtedy i nie można go było odnaleźć pomimo wyznaczenia sowitej nagrody. Wrócił po roku, padł na kolana i błagał o przebaczenie tłumacząc, iż nie znalazł innego sposobu, by przez tak długi, potrzebny do umocnienia się fundamentów czas powstrzymać władcę od kontynuowania budowy.
Na głównym poziomie, wprost nad sarkofagami umieszczonymi w podziemiu, ustawiono dwie repliki i otoczono balustradą, tak by nikt nie chodził ponad głowami spoczywającej pary kochanków. Cztery wieże odchylone lekko od pionu w razie trzęsienia ziemi przewrócą się na boki, nie uszkadzając głównej budowli.

Do Tadż Mahalu nie mają wstępu ekipy filmowe, wolno za to fotografować do woli. Wycięto drzewa, które onegdaj zasłaniały widok. Od bramy wejściowej do mauzoleum każdego dnia kroczy marmurowymi ścieżkami wzdłuż basenów z wodą dwadzieścia tysięcy osób. W piątek, święty dzień muzułmanów, wstęp jest wolny. Fontanny włączane są rzadko i tylko dla wyjątkowych gości. Do wody dodaje się wtedy perfum, a zaraz potem odkręca i chowa dysze rozpylające, aby nie zostały skradzione.

Od ponad trzystu lat z ojca na syna przechodzi zawód khadima - stróża Tadż Mahalu. Zaraz po zakończeniu budowy Szachdżachan stworzył specjalną gwardię opłacaną z podatków ściąganych z trzydziestu wyznaczonych wiosek. Służbę tę do dziś pełnią muzułmanie - specjalnie egzaminowani przez Archeological Survey of India - potomkowie pierwszych stróżów.
"Kochana" - wzdychał uwięziony Szachdżachan - "kraty w oknach komnaty nie przeszkadzają wiatrom nieść mego westchnienia wprost do ciebie. Nasz syn zabrał mi wolność. Allachowi niech będą dzięki, że udało skończyć się twe mauzoleum, zanim Aurangazeb zwyciężył swych braci i objął panowanie. Dla ciebie starczyło sił i czasu. Zamknięty, mogę jedynie patrzeć na moje dzieło i myśleć o tobie. To już siedem lat, o każdej porze roku, każdego dnia mam tylko jedno pragnienie. Po śmierci znaleźć się przy tobie. Wiem, że istnieje raj, a skoro istnieje, na pewno ty jesteś jego królową." "...


Piękne, prawda? ;-)

Źródło: "Mozaika indyjska", Tomasz Mazur, wyd. Kurpisz, Poznań 2005r

Opowiadanie pochodzi ze strony: Forum indyjskie

3 komentarze:

majowa dziewczyna pisze...

Piękna opowieść o sile miłości ;)

Anonimowy pisze...

Naprawde piękne mam nadzieje ze kiedyś w przyszłości bedzie nam dane podziwiać Indie na żywo!!!:)

Anonimowy pisze...

To tylko fragment - warto przeczytać całą "Mozaikę indyjską" - to kopalnia wiedzy o Indiach!