Pin do Triduum
rozmowa z Andrzejem Lampertem
Wielki Czwartek Marcin Jakimowicz: Należysz do grupy facetów, którym biją brawo. Czy łatwo Ci przyjąć Jezusa, który na kolanach myje uczniom stopy?
Andrzej Lampert: – Uczę się Go przyjmować. Z dnia na dzień. Ale niełatwo przyjąć tak pokornego Boga. Nie potrafię sobie wyobrazić Jezusa, który umywa mi nogi. Wszystko przede mną… To proces związany z nawróceniem. Pierwszy obraz Boga, który nosiłem w sercu, to sędzia, Ktoś, kto grozi palcem i karze za grzechy. Miałem zresztą ogromny problem z obrazem Boga. Bardzo dotknęły mnie słowa Jezusa: „Kto widzi Mnie, widzi Ojca”. Mogłem wyobrazić sobie twarz Jezusa, a przez nią niejako spojrzeć w oczy samemu Bogu. Rekolekcje ignacjańskie, z których wróciłem przed tygodniem, pozwoliły mi kolejny raz doświadczyć dziecięctwa Bożego. To dla mnie najtrudniejsze: poczuć się dzieciakiem Boga. Miałem ogromne problemy, gdy słyszałem, jak ktoś mówił obok mnie: „Tato”, „Tatusiu”. Było to dla mnie niezrozumiałe, infantylne. Nie rozumiałem źródła tej ufności.
Otwarcie opowiadasz o tym, że nie wyobrażasz sobie życia bez Eucharystii. Wielu Twoich rówieśników omija niedzielne Msze szerokim łukiem…
– Wiedziałem, że kiedy wejdę na pewne tory, muszę trzymać się Mszy i sakramentów. Bez nich nie ma życia. To nie jest dla mnie pusty slogan. Nie jestem herosem, widzę swą wielką nędzę, a Eucharystia jest dla mnie pokarmem. Bez niej usechłbym jak trawa. Jestem w drodze. To jest tak jak w akcie strzelistym: „Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak…”. Gdy w niedzielę jestem na trasie, idę na Mszę. Ludzie, z którymi współpracuję, już się do tego przyzwyczaili.
Nie spotykasz się z szyderką? Ironicznymi uwagami?
– Nie. Na Eucharystii staram się wtopić w tłum, być anonimowy. A nawet jeśli mnie ktoś rozpozna, to raczej słyszę ciepłe słowa: „Cieszę się, że jesteś”. Staram się nie prowokować ludzi swoim zachowaniem, by ktoś nie zarzucił mi, że to wszystko to jedna wielka „lanserka”. Odkrywam stopniowo, że można być normalnym człowiekiem, chrześcijaninem i żyć w nieświętej branży. Ratują mnie Msza, sakramenty, wspólnota.
Smak słowa
rozmowa z Andrzejem Lampertem
Wielki Piątek Marcin Jakimowicz: Od kilku lat śpiewasz w czasie wielkopiątkowej Męki Pańskiej. Drżał Ci kiedyś głos ze wzruszenia?
Andrzej Lampert: – To zupełnie inne śpiewanie niż na scenie. Wszyscy w kościele są zasłuchani, zatopieni w Słowie, a ty jesteś jedynie przekaźnikiem. Jasne, że starasz się to zrobić jak najczyściej, jak najlepiej pokazać charakterystykę postaci, ale ostatecznie nie ty jesteś najważniejszy. Zawsze w momencie śpiewania „Pasji” próbuję wyobrazić sobie te sceny. Coraz bardziej jestem świadomy tego, co robię. Z roku na rok przeżywam Wielki Piątek mocniej, głębiej.
Od razu się zgodziłeś? Nie wstydziłeś się? „Wokalista roku” w roli Piłata…
– Nie od razu się zgodziłem. Miałem trochę wątpliwości. Pojawiła się myśl: Po co ci to? Znów będą cię pokazywać palcami. Ale przewalczyłem tę pokusę. Z wielką chęcią włączam się w przygotowanie Tridiuum, w chóralne projekty. Przez tę liturgię pogłębiło się moje przeżywanie tych niezwykłych dni. Mam okazję smakować słowa, zachwycać się nimi, wzruszać…
Wielka cisza
rozmowa z Andrzejem Lampertem
Wielka Sobota Marcin Jakimowicz: Wielka Sobota. Uczniowie uciekli, zamknęli się w skorupie lęku, pozostawiając ciało swego Mistrza w grobie. Przerabiałeś już na własnej skórze doświadczenie tchórzostwa?
Andrzej Lampert: – Tak. Był czas, gdy ostentacyjnie uciekałem spod krzyża, choć wiedziałem, że wisi na nim sam Bóg. Ostatnie rekolekcje uświadomiły mi, jakim jestem „cienkim Bolkiem”. I jak bardzo jestem określony w czasie. Bardzo przeżyłem tam sam moment śmierci. Zobaczyłem siebie w relacji z Bogiem i ujrzałem, jaki jestem kruchy. W sferach, w których się poruszam, łatwo popaść w pychę: fani, komplementy, nagrody, sukcesy. Poza tym współczesne czasy sprzyjają wrażeniu, że jesteś nieśmiertelny. Na rekolekcjach dotknęło mnie jedno: umrę. Jeśli nie zawierzę Jezusowi, przepadnę. Wszystko to dokonywało się w górach. Wchodziłem na Gubałówkę i widziałem z góry domki, okienka, balkoniki. Maleńkie, znikome. Jesteś gwiazdą? Jesteś wielki? Nie. Jesteś dzieckiem. Samego Boga. Spojrzałem na krzyż na Giewoncie i zląkłem się…Ale potem przyszedł pokój: Jezus pokonał śmierć. Jego drogi nie są naszymi drogami. Zaufaj…
Wielka Sobota – wielka cisza. Żyjesz w rozpędzonym świecie. Trasy, płyty, koncerty. Skąd tak desperacki pomysł, by jechać na ośmiodniowe rekolekcje w całkowitej ciszy?
– Nie boję się ciszy. Szukam jej. Nie wiem, z czego to wynika. Wróciłem z rekolekcji ignacjańskich i nie potrafię znaleźć ciszy. Nawet gdy okna są pozamykane, słyszę silniki samochodów, autoalarmy. Na rekolekcjach na osiem dni wyłączyłem komórkę. Powiedziałem znajomym: nie będzie mnie przez osiem dni, i ruszyłem. Co z tego, że przepadły nagrania, programy telewizyjne… To śmieszne…